Ostatni tydzień nocowałam w Karpaczu, gdzie leniłam się w górach, wędrowałam po górach i biegałam po górach (kop motywacji takie skalne podbiegi i widoki przy okazji). Tam też jest szeroki wybór wycieczek, a większość z nich kieruje turystów za linię Karkonoszy, do Czech. Cały piątkowy dzień spędziłam więc z rodzicami i bratem w Pradze. Miasto zrobiło na mnie naprawdę pozytywne wrażenie jeśli chodzi o mnogość zabytków, ale przytłoczyło tłokiem i hałasem znacznie większym niż ten spotykany choćby i w Warszawie. Dla mnie, jako typowego samotnika, ale też jako osobę od dziecka mieszkającą na wsi, był to klimat niemal wykańczający. Pewnie zmuszona do przeprowadzki do tak dużego miasta szybko bym przywykła, ale póki nic takiego mi się nie przytrafiło, poprzestanę na moich lasach, łąkach i miedzach wręcz stworzonych do biegania i medytacji w terenie. No i ciszy, ciszy przede wszystkim :D
Jako, że całą podróż spędziliśmy w towarzystwie przewodnika, w tempie błyskawicznym przebiegliśmy przez całe stare miasto: wyżej widok z tarasu przy Zamku Królewskim i Bazylice św. Jerzego. Zdjęcia niżej to już wnętrze bazyliki, park przy budynku senatu (Ogród Wallensteina - z pawiami i sztuczną grotą z imitacją nacieków skalnych. Czesi w przeciwieństwie do Polskich senatorów najwidoczniej nie mają nic do ukrycia i pozwalają chodzić obywatelom pod oknami swojej siedziby, a nawet organizują w tamtejszych ogrodach koncerty z poczęstunkiem dla wszystkich chętnych. Droga do Ogrodu Wallensteina nie jest prosta - pewnie bez przewodnika bym się zgubiła, ale wejście jest zupełnie darmowe. Niewątpliwa perełka wśród tutejszych miejsc wartych odwiedzenia.)
W Pradze nie trudno o miejsca, gdzie najeść do syta może się nie tylko wegetarianin, ale i weganin. W większości uliczek znajdzie się wege knajpa albo sklep z szerokim asortymentem zdrowej ekologicznej żywności. Pod tym względem to moim zdaniem prawdziwy raj, ale też dowód na to, że jeśli Czechy, to nie tylko knedliczki z gulaszem :)
Naszymi ostatnimi przystankami był Rynek Staromiejski i Ratusz z zegarem Orloj, no i Most Karola, na którym jeśli się nie było, to podobno tak jakby się nigdy nie odwiedziło Pragi.
Najedzona, nachodzona ile się dało, z ogromem zdjęć wszelakich, wróciłam do Karpacza, a teraz już do domu :) Jak widać wracam też do starego trybu dodawania relacji, dłuższych tekstów i przepisów obiadowych/deserowych na bloga innego niż
Poranne. Po niekrótkim namyśle (oj, wakacje to zdecydowanie czas rewolucji), stwierdziłam, że tak było/jest dużo lepiej, a i Poranne wtedy czysto śniadaniowe i ja więcej gotuję poza śniadaniami. Może w końcu przestanę żywić się rutynowymi już makaronami z sosem pomidorowym i warzywami, a zacznę kombinować coś nowego w kuchni. Rutyna to zupełne zło w temacie jedzenia. Jest więc pierwszy krok rewolucji, teraz będzie tylko trudniej ;) Ale o tym to już nie dziś...